Wieś budzi się z przepicia

Każda wieś dobrze wie, kto pije, z kim, co i za ile. Kilka lat temu, w pewnej wsi na południu Polski Jacek założył wspólnotę AA. Co tydzień przy mocnej czarnej kawie, jej członkowie powtarzają – jestem alkoholikiem. Reszta wsi patrzy, o anonimowość trudno.
Mówią, że jak kot się zesra na jednym końcu wsi, to na drugim czuć. Wpisany w krajobraz pijak jest swój. Ale żeby nazywać delikwenta alkoholikiem? To największa obraza. Mieszkańcy wsi o wspólnocie AA mówią: nawiedzeni jacyś, normalni inaczej. Mówią też, że najgorsza jest żona, która idzie do gminy z prośbą o przymusowe leczenie – bo brudów się z domu nie wynosi. Bo chłop ma śmierdzieć gorzałą i skarpetami. Natomiast AA uważają, że tych, którzy nie chcą się leczyć czeka terapia głęboka. Półtora metra pod ziemią. Przykładów nie brakuje: Jeden zamarznięty, wspominają go, jak siedział sztywny na przydrożnej ławce. Jeden padł na przydomowej kupie węgla. Jeden powieszony. Kolejny w stawie, głębokim na metr, przewrócił się i już nie wstał z wódy. Oswaja się te trupy, wspomina i ceni. Można pogadać w drodze do pracy, z kolegami pod sklepem i na przystanku. No, zapił.
Wszyscy piją tyle, co wszyscy
W piątej klasie, na koniec roku szkolnego Jacek odleciał pierwszy raz. Mama, dyrektor szkoły wręczając mu świadectwo z czerwonym paskiem, o 12 w południe powiedziała: Synu, żebym się na tobie nie zawiodła. O godzinie 16 znaleźli go w krzakach, przewiesili przez ramię i przynieśli do domu. Rozrabiali wtedy spirytus nad źródełkiem. Na poważnie zaczęło się po maturze: – Piłem, bo było mnie stać. Grałem na wiejskich weselach: fucha, flacha, fajrant. Chciałem postawić się ojcu, żyć po swojemu. W wojsku rozpiłem się na dobre. A potem były studia. Cała kasa szła w alkohol, impreza za imprezą. Najpierw tylko weekendy, później w tygodniu też, aż picie stało się codziennością.
Leszek też pił co dzień: – Roboty się nie zaczęło bez kieliszka. Na budowie czekała na mnie nie szklanka herbaty czy kawy, a wódki. Nieraz zdarzyło się, że na wieczór jechałem na rano do roboty. Nie wiedziałem, jaka jest pora dnia, jaki miesiąc, czy jest wiosna czy lato.
Marek pierwszy kontakt z alkoholem miał po komunii świętej: – Wypiliśmy we dwóch słodkie, kradzione wino i usnęliśmy. W zawodówce piłem codziennie. Potem zaczęły się problemy: – Budziłem się i sprawdzałem, czy za oknem stoi samochód. Udawałem głupiego przed policją, że nie ja, a mnie potrącili. Miałem tylko 6 razy zabrane prawo jazdy. Jak nie miałem prawka, to do roboty naokoło przez pola jeździłem. Jak był ostry zakręt, to stawałem i wyglądałem czy policja nie stoi i jechałem dalej. Taka chodziła o mnie opinia: „Chcecie, żeby Marek zrobił Wam robotę za pół darmo – dajcie mu wódki.” I tak robili. Rodzina tuszowała problemy, stwarzając komfort picia: – Wszystko było przygłaskane. Przyszedłem do domu, rzuciłem kasę. Kupowałem spokój. Trzy dni nie piłem i już się w domu cieszyli. Było mi z piciem dobrze i ciepło, przyszedłem obrzygany do domu – uprali, dali gorącego rosołu, umyli i położyli w wykrochmalonej pościeli.
Jacek zakłada grupę AA
Jacek: – Pracowałem jako nauczyciel w K., kiedy miałem pierwszy odwyk w warunkach szpitalnych. Żyłem potem trzeźwo przez rok. I znowu zacząłem. Po drugim odwyku wstąpiłem do AA. I temu zawdzięczam życie. Po śmierci ojca, Jacek wrócił na wieś. Wychodząc na spacer z psem na smyczy sąsiedzi komentowali, że lepiej by sobie krowę kupił. Wieś denerwowała, ale najbardziej brakowało grupy, szczerych rozmów, zrozumienia w niepiciu. W tym czasie lokalny radny chciał założyć grupę wsparcia. Szukał prowadzącego. Znaleźli się z Jackiem i któregoś listopada w składzie czterech członków lokalna grupa AA zaczęła się spotykać. Tych czterech alkoholików, w tym Jacek działa do dziś. Trudno policzyć, ile osób przeszło przez grupę. Leszek i Marek mogą w wiejskim AA trzeźwieć od 7 lat.
Jacek przewodniczy także Gminnej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Miesięcznie o pomoc proszą 3, 4 osoby – chcą skierować członka rodziny na przymusowe leczenie. Na terapię czeka się jednak do dwóch lat. Odziały w szpitalu wojewódzkim są o wiele za małe w stosunku do potrzeb. Bez terapii, która daje zrozumienie, czym jest mechanizm uzależnienia, próba nie picia jest tylko przerwą w piciu. Dlatego na mitingach, czyli spotkaniach grupy AA, wszyscy są po odwykach.
By podjąć leczenie każdy musi sięgnąć własnego dna. Dla jednego to będzie przelewanie denaturatu przez chleb. Albo picie przez dziurkę od klucza w drzwiach. Jacek: – Żona znajomego tak piła. On zamykał ją w mieszkaniu, by odciąć jej drogę od alkoholu. Za to odwiedzała ją przyjaciółka i podawała jej wódkę przez tą słomkę. Inny się wystraszy, że mu kolega umarł. Na leczenie łatwiej jest się zdecydować w mieście. Na wsi trzeba nie tylko przestać oszukiwać samego siebie, ale i pokonać wstyd, który potęguje brak anonimowości. Jacek tłumaczy: – To jest kwestia wyboru, co jest wstydem – jak się leży w rowie czy jak się idzie na grupę po trzeźwemu. Bo niektórzy uważają, że przyjść na grupę to jest wstyd. Ale który wstyd jest większy? Pytam: Czy dla wsi żyjesz? Czy to ci coś zmieni, że oni będą gadać? A zastanawiałeś się, co mówili, jak piłeś?
Dzięki istnieniu grupy, ludzie na wsi wiedzą, do kogo zwrócić się o pomoc. Żywe przykłady chodzą po wsi – że da się nie pić. Ale nadal nie wiadomo, co to jest choroba alkoholowa. Ludzie chcą tylko szybkiej pomocy. Dopiero jak jest tragicznie, krzyczą – Ratujcie! Jacek: – Ludzie przychodzą do mnie i mówią – weź, postrasz mojego. A ja mówię: co to da? Trzeba się leczyć! Jacek tłumaczy, że pijaków należy zostawiać samych sobie: – Kolega mi wypomina, że przeze mnie nie jadł trzy dni i spał w psiej budzie. Bo kazałem żonie łańcuch i kłódkę na lodówkę założyć. Jak przyszedł za późno – drzwi zamknięte i nie otwierać. Więc musiał wyganiać sukę z budy. Jak przepił, to nie ma na jedzenie – nie podstawiać miski. Alkoholik musi odpowiadać za swoje czyny. Decyzja o trzeźwieniu ma rodzić się w bólach. Jak praca. Picie musi wbijać w pięty.
Nowi w grupie
Wspólnota AA liczy dwie grupy – początkującą i dla zaawansowanych. Okres wstępny, który trwa minimum pół roku, jest po to, by nowi nie plotkowali na wsi o mitingach. Nową osobę biorę na bok, szukam jakiegoś bóla, i jak znajdę i złapię takiego bóla – to jest mój, jest haczyk, żeby zaczął przychodzić. Jednemu zależy na dzieciach, drugiemu na żonie, trzeciemu na materialnych rzeczach, każdy ma swój słaby punkt. Jarek miał marzenie – kolorowy telewizor. Wystarczyło policzyć, jak pił. – Wyliczam, on łapię się za głowę, a ja to mnożę razy trzy. No, bo tu go okradli, tu nie pamięta, tu nie poszedł do pracy. I dopiero jest sprowadzony na ziemię. Dla jednego odniesieniem jest jak spał w lesie, a teraz śpi pod kołdrą i ma luksus.
Ciężko jest przyjść na spotkanie pierwszy raz. Alkoholicy mają ogromne blokady. Kiedyś alkohol rozwiązywał im język. Kolegów się kupowało, stawiając alkohol. A teraz na trzeźwego muszą o sobie mówić – nie wiedzą co, nie potrafią. Niektórzy dochodzili tylko do furtki i wracali.
Lepiej nie trzeźwieć
Na odwyku liczy się jedno – wyjść z picia. Potem trzeba sobie radzić samemu. Ale jak to zrobić, skąd brać wzorce? Nikt nie pokazuje, jak żyć na trzeźwo. W AA rozmawia się o sytuacjach konfliktowych, radzeniu sobie z nerwami. Jak się zachować, gdy proponują alkohol, jak ominąć knajpę. Jak iść po papierosy do kiosku, a nie do monopolki z tytoniem. Alkoholik każdy stres chciałby zapić, nie zna innych sposobów. Jacek: – Gdy na grupie pytam jak rozwiązać jakiś problem, odpowiada mi cisza. Na stres proponuję wsiąść do auta, włączyć radio na full i drzeć się do póki starczy sił. Na wsi takie metody wzbudzają śmiech.
Przy pierwszych próbach trzeźwienia zaczynają się problemy w domu. Marek: – Gdy poszedłem na terapię, w domu zareagowali wielką radością i ja tę radość widziałem. Po terapii, w wielkim gniewie zaczęli mi wszystko wypominać i wytykać, ile ja im w życiu krzywd i strat narobiłem. Trzeźwiejący alkoholik zaczyna się w domu wszystkim interesować: pieniędzmi, szkołą, dziećmi. Żonie to nie pasuje, bo świetnie radziła sobie sama, a tu nagle, po 10, 15 latach musi nauczyć się z mężem dogadywać. Dlatego w pierwszym roku trzeźwości dochodzi do dużej liczby rozwodów.
Alkoholik to osoba wewnętrznie głęboko rozdarta. Na trzeźwo przychodzi żal nad minioną, przepitą młodością. Z jednej strony człowiek musi pamiętać o przeszłości, powtarzać – jestem alkoholikiem, przypominać sobie wyrządzone krzywdy. Z drugiej strony nadmierne rozpamiętywanie prowadzi do zgorzknienia i złości na siebie, i stąd do ciągle możliwego powrotu do picia.
AA ładuje akumulatory na następny tydzień. Ludzie czują się potrzebni, mogą się wygadać. Marek: – My alkoholicy nie bierzemy żadnych leków. Być z grupą, powtarzać – Marek, alkoholik – to są moje leki. Jacek mówi, że w AA każdy ma szansę nie pić, ale trzeźwieje się całe życie: – Nie można wypić tego jednego kieliszka i cieszyć się – dzisiaj mi się udało, to może uda mi się przeżyć na trzeźwo jeszcze jeden dzień.
Trzeba nauczyć się wykorzystać czas, który spędzało się na piciu. Można przygarnąć jakiegoś zwierzaka. Wielu trzeźwiejących alkoholików popada jednak ze skrajności w skrajność. Po odstawieniu wódki pije hektolitry kawy. Leszek uzależnienie od alkoholu przerzucił na gry hazardowe. Marek został pracoholikiem.
Bezsilni wobec alkoholu
Każdy dzień członkowie grupy AA zaczynają myślą, że są bezsilni wobec alkoholu. Zupełnie bezsilni. Dla Leszka problemem jest pijący brat, z którym mieszka: – Denerwuje mnie, gdy widzę go jak się zatacza. Myślę o sobie, że nie chce tak wyglądać. Dłuższe przebywanie wśród pijących szkodzi. Trzeba nauczyć się dystansować: – Początki trzeźwości wyglądały tak, że gdy szedłem na spotkanie AA, stojący przy drodze koledzy śmiali się i prowokowali, żebym się z nimi napił, albo żebym im polał.
Marek cieszy się, że trzeźwieje na wsi, gdzie nie ma knajp na każdym kroku. – Kiedy jest gorąco i widzę reklamę piwa w telewizji, to się nakręcam tak, że sama ręka wyciąga się do tego piwa. 30 lat picia, 7 lat nie picia – zostało mi bardzo dużo nawyków. Wiozłem kiedyś brata autem. I on otworzył piwo w samochodzie. Smród, który wcześniej był dla mnie najmilszym zapachem, chodził za mną 3 dni. Budziłem się i czułem go, szedłem spać – czułem go.
Jacek nie pije od 19 lat, ale w każdej chwili może. – Mój kolega wrócił do picia po 20 latach abstynencji. Jeślibym zapił, to gdzie znalazłbym terapeutę, jak sam nim jestem? Ostatnio żona piekła ciasto. Namaczała jakieś biszkopty alkoholem. To było ciasto dla jakiejś ciotki. Przechodzę przez kuchnię, a tu ćwiartka. Co innego sklep, nauczyłem się z tym sobie radzić, ale alkohol w domu? Nie było mi wtedy lekko. Czy wypiłbym teraz kieliszek czy wiaderko wódki, to nie miałoby znaczenia.
Badania wykazują, że w Polsce 2 proc. populacji pije piciem szkodliwym. Według Jacka to dane zaniżone, bo szkodliwość można różnie definiować. Dla jednego to znaczy zataczać się po ćwiartce, a dla drugiego to będzie pić tydzień i do pracy nie iść. Albo błąkać się w nocy po wsi, nie mogąc spać. Mówić, że jeszcze pies na ucho nie nasikał i że są tacy, którzy piją więcej. Był i taki – 27 lat, rok po ślubie zapił. Jacek opowiada: – Nie chciał się leczyć. Mówiłem – Nie dajcie mu na gorzałę. A oni – bo to wstyd. Jaki wstyd? – pytam. Będzie chciał wypić, to na boso pójdzie i wypije. No i pił z gwinta, na nic nie patrzył i trzustka nie wytrzymała. W domu dawali mu wódki, żeby wstydu na wsi nie było.
—————————————————————————————————————————————————
Imiona bohaterów zostały zmienione. (Reportaż powstał podczas praktyk studenckich, nigdy nie został opublikowany).